sobota, 7 marca 2015

Rozdział 4: Arena.




-Panie i panowie, Siedemdziesiąte Szóste Głodowe Igrzyska uważam za otwarte!
W uszach dudni mi głos Claudiusa Templesmitha. Rozglądam się wokoło. Przed sobą widzę jedynie szczyty gór. Spoglądam w dół i jakieś dziesięć metrów pod tarczą widzę lśniący złotem Róg Obfitości. Ogarnia mnie przerażenie. Jak ja zejdę na dół? Gdybym była samobójczynią, zeskoczyłabym, ale muszę ochronić Peetę. Jeszcze raz spoglądam w dół i uważnie wypatruję jakiejś liny, bardzo wysokiego drzewa, czegokolwiek. Nagle je zauważam. Wysokie, ba, nawet bardzo wysokie drzewo znajduje się jakieś trzy metry ode mnie. Jak ja mogłam go nie zauważyć!? Czterdzieści pięć sekund. Tyle czasu zostało mi na obejrzenie okolicy. Po raz trzeci patrzę na dół i rozglądam się za czymś pożytecznym. Nagle zauważam zgniłozielony plecak w brązowe i szare plamy. Jest dość duży, więc muszę go zdobyć. Może będzie tam apteczka albo śpiwór. Dobra, tak jakby mam ekwipunek, ale potrzebuję jeszcze broni. Szukam, szukam i w końcu je znajduję. Dwa łuki wraz z kołczanami, a w każdym z nich -na oko- piętnaście strzał. Są niebezpiecznie blisko Rogu, ale założę się, że to ja je zdobędę. Peeta, Megan, Johanna i Beete mają blisko siebie skały i drzewa, więc poradzą sobie z zejściem z tarcz. Inni jednak nie mają tyle szczęścia. Jak widać, los choć raz się uśmiechnął. Moje przemyślenia przerywa końcowe odliczanie. I nagle BUM! Rozlega się gong. Cofam się na skraj tarczy, robię krok i wybijam się z talerza. Łapię się drzewa i przez chwilę zatrzymuję się na grubej gałęzi, aby dotknąć czoła. No jasne, bo Katniss nie może sobie nic nie zrobić! Walnęłam czołem w drzewo i rozwaliłam sobie łuk brwiowy. Nie wiem jak to się mogło stać, bo przecież nie bolało aż tak mocno. Ponownie zaczynam schodzić z drzewa. Kiedy już jestem na dole, jak najszybciej biegnę po plecak. Chwytam go i jak ponownie pruję przed siebie, po łuki. Gdy już do nich dobiegam, biorę jeden z nich w rękę, wyciągam z kołczanu strzałę i naciągam cięciwę. Rozglądam się, aby sprawdzić, kto zdołał zejść z tarczy. Widzę Peetę, Megan, Beete’ego, Johannę i kilku innych trybutów. Na szczęście to nie zawodowcy, ani zwycięzcy. Biorę więc ekwipunek, oba kołczany i jeden łuk zarzucam na plecy, a drugi trzymam w ręku z napiętą cięciwą, aby w razie czego móc odpowiednio szybko zareagować. Wzrokiem wyszukuję moich przyjaciół i chłopaka, aż w końcu ich znajduję. Są na skraju lasu po mojej lewej, niedaleko mnie, więc puszczam się sprintem w ich stronę. Kiedy już przy nich jestem, ruszamy truchtem w głąb lasu. Zatrzymujemy się dopiero po około pięciu godzinach. Siadamy blisko siebie na wielkim głazie i rozpoczynamy przeglądać nasze zdobycze. Po godzinnych oględzinach mamy dwie apteczki, po cztery paczki suszonej wołowiny i krakersów, sześć paczek zapałek, trzy fiolki jodyny, dwie dwulitrowe i trzy litrowe, o dziwo, napełnione wodą butelki oraz aż cztery pary noktowizorów. Jednak najlepsze są śpiwory, których mamy aż pięć i tyle samo par skarpet. Skąd tego tak dużo? Ja zgarnęłam jeden duży plecak, Peeta dwa mniejsze, Megan, Johanna i Beete po jednym. W sumie sześć plecaków, a tylko w jednym nie było śpiwora. Jeżeli chodzi o broń, poszło równie dobrze. Mamy dwa łuki z kołczanami po piętnaście strzał,  trzy topory, dwa miecze i dziesięć mniejszych noży.  Rozdzielamy broń pomiędzy siebie i postanawiamy jeszcze powędrować, aby znaleźć się jeszcze dalej od naszych przeciwników. Już się podnosimy, ale tę czynność przerywa armatni wystrzał. Rzeź przy Rogu Obfitości dopiero dobiegła końca. Zaczynam liczyć wystrzały. Jeden, drugi, trzeci, i tak dalej, aż do siedemnastu. Wielu poległo, ale przy życiu zostało jeszcze trzydziestu pięciu trybutów. Skoro jeszcze nie idziemy, mam zamiar wejść na drzewo i rozejrzeć się po okolicy.
-Poczekajcie jeszcze pięć minut. Muszę się rozejrzeć.
Mówię i zaczynam wspinaczkę. Kiedy jestem już prawie na czubku drzewa, zatrzymuję się. Rozglądam się wokoło i podziwiam piękno areny. Dzięki zachodzącemu Słońcu, widok jest jeszcze piękniejszy…
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Siemaneczko po dłuuuugaśnej przerwie! Pozdejmowali mi szynę i gips z ręki, ale gips na nodze jeszcze zostaje:/ Areny niestety Wam nie opiszę, bo po prostu nie wiem jak. Dla ciekawskich, tutaj wstawiam jej zdjęcie. Idealnie taka, jaką sobie wyobrażałam.


Nie mam siły na dłuższą notkę, bo rozkłada mnie grypa, więc się już z Wami żegnam!
Papatki!!!!!!
Chory Mockingjay =^.^=

5 komentarzy:

  1. Nie dość, że połamana to jeszcze z grypą. :C
    No, ale dobra. Fajnie, że w ogóle coś wstawiłaś. Ja sama mam z tym problem, choć nic mi nie jest :/
    Po pierwsze: czy to przypadkiem nie rozdział 4?
    No, ale gra rozpoczęta. Nie mam co narzekać. Całkiem fajny pomysł z tym zejściem z podestu. Ktoś się przy tym zabił?

    Dobra, rozdział świetny. Na błędy nie zwróciłam uwagi. Czekam na ciąg dalszy :*
    Dużo weny, wełny, żelków i czekolady
    ~Beth
    ann-beth-abernathy.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie no arena na prawdę spoko. A będzie jakaś kontynuacja?

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo fajny wpis, lubię Twój styl pisania. Zajrzyj do mnie: https://www.fryzomania.pl/category/maszynki-do-strzyzenia Może znajdziesz coś co Ci się przyda, na przykład swietne maszynki do włosów. Zapraszam

    OdpowiedzUsuń